Blog chmura tagów
Mama, tata i krótkie wakacje - ciągłe wyrzuty sumienia czy spełnianie marzeń? 0
Mama, tata i krótkie wakacje - ciągłe wyrzuty sumienia czy spełnianie marzeń?

Mama, tata i krótkie wakacje - ciągłe wyrzuty sumienia czy spełnianie marzeń?

Z Małżem moim własnym osobistym, zwanym w domu i wśród przyjaciół Bananem, należymy do typu "łazików". Spacerki 10-15 km to dla nas norma nie tylko w czasie wakacji ale również w weekendy. Niestety w tygodniu brakuje nam czasu na takie przyjemności - żyjemy w wiecznym niedoczasie.

Zakopane - z niemowlęciem w górach

Pierwszy raz zabraliśmy córcię do Zakopanego gdy miała zaledwie 8 miesięcy. Była to końcówka kwietnia, śniegu od groma i co najważniejsze trafiliśmy na okres kwitnienia przecudnych krokusów, przed którymi (w przenośni i dosłownie :) ) padłam na kolana. Z wózkiem odwiedziliśmy schroniska nad Morskim Okiem, Na Polanie Chochołowskiej i na hali Ornak. Oczywiście uprzedzając pytania - wszystko "z buta" od początku do końca ponieważ jesteśmy zagorzałymi przeciwnikami korzystania z transportu konnego oferowanego w tatrzańskich dolinach.

góry z niemowlęciemgóry z niemowlęciemkwiaty

W drodze na Morskie Oko

zmarznięte morskie okokwiatykwiaty w górach

Zakopane po raz drugi -w górach z trzylatką

Kolejny raz odwiedziliśmy Zakopane gdy Natalka miała 3,5 roku (w marcu tego roku). Byliśmy przekonani, a może raczej mieliśmy nadzieję, że uda nam się chociaż powtórzyć wycieczki odbyte poprzednio. Niestety ........ nasza kochana córunia odmówiła współpracy :) - interesowało ją tylko zjeżdżanie na sankach np. ze zboczy Nosala, lepienie bałwana itp atrakcje. Chodzenie nie leżało w kręgu jej zainteresowań. Trzeba przyznać, że pogoda nie sprzyjała bardzo długim spacerom ponieważ temperatura oscylowała w granicach -10 - -150C (gdy byliśmy na Gubałówce wyniosła rekordowe -170C i pierwotny plan spaceru w dół skończył się na zjechaniu kolejką). Udało nam się wybrać na jeden dłuższy spacer - drogą pod Reglami - w sumie zrobiliśmy ok 10km ciągnąc małą Marudę na sankach :). Skoro spacery nie były możliwe to postanowiliśmy chociaż nacieszyć oko pięknymi widokami i wjechaliśmy kolejką na Kasprowy –spory tłok, ogrom śniegu i słaby humor córci sprawił że tej wycieczki nie możemy zaliczyć do hiper udanej . Mimo że nie udało nam się pochodzić tak jak planowaliśmy to oczywiście wyjazd był nader udany - byliśmy we trójkę 24h/dobę, nikt się nigdzie nie śpieszył, mieliśmy kupę czasu dla siebie, a planowane długie spacery rekompensowaliśmy sobie prawie codziennymi długimi pobytami na basenie.

goryz dzieckiemmama z córką na kasprowym wierchutatryzima w górachdziewczynka w górach

Po powrocie do domu, pomyśleliśmy nieśmiało - a co jakbyśmy sami pojechali "połazić"?

Zakopane po raz trzeci - rodzice na randez vous!

Przyznam, że długo biłam się z myślami. Z jednej strony  aż przebierałam nóżkami na myśl o wyprawie w góry, o plecaki, traperach i zapierających dech w piersiach widokach, a z drugiej strony serce mi pękało na myśl o kilkudniowej rozłące z córcią.

W końcu się zdecydowaliśmy – tzn ja się zdecydowałam bo Banan nie miał żadnych wątpliwości – ach Ci tatusiowie – odliczamy dni! Opieka załatwiona, pokój zarezerwowany, sprzęt odkurzony i uzupełniony – jedziemy!

Pisząc „opieka załatwiona” nie mam na myśli jakiejkolwiek opiekunki z akurat wolnym pasującym nam terminem czy upchnięcie dziecięcia na siłę „komuś z rodziny”. Jesteśmy w tej szczęśliwej sytuacji, że moi rodzice również mieszkają w Warszawie , a Natalka ich po prostu ubóstwia. Po powrocie do pracy z urlopu macierzyńskiego, dziadkowie oświadczyli że ich wnusia nie będzie chodziła do żłobka i podjęli się trudnego zadania opieki nad nią do czasu gdy pójdzie do przedszkola. Dzięki temu udało im się zbudować bardzo silną więź ( tak naprawdę przez blisko 2 lata w ciągu dnia Natalka spędzała z moją mamą więcej czasu niż z nami – ok 10h) i kochają się nawzajem do szaleństwa. Teraz bardzo za sobą tęsknią, ponieważ widują się zaledwie średnio raz w tygodniu, więc kiedy padł pomysł wyjazdu dziadkowie od razu się zgodzili i chętnie podjęli się opieki nad wnusią (no kochani są przeogromnie ci mi rodzice i bez nich zginęlibyśmy nie raz śmiercią marną!). Fakt, że córcia spędzi te kilka dni z ukochanymi dziadkami do których mam całkowite zaufanie bardzo mi pomógł w podjęciu decyzji o wyjeździe.

Zadecydowaliśmy się na początek czerwca – czas: 5 dni – kierunek – Zakopane.

Nadszedł dzień wyjazdu, 6 rano, spakowani, gotowi, ruszamy – i co? I ja w ryk (tak,tak ja nie Natalka), zalewam się łzami, że zła matka, że dziecko porzucam, że już tęsknię, że ona będzie płakała, że będzie nieszczęśliwa i tak dalej i tak dalej…….. nie pomogło nawet to że córcia pomachała mi radośnie na pożegnanie przytulona mocno do Buni.

Trochę kilometrów na liczniku przeleciało zanim się uspokoiłam i zaczęłam cieszyć się na myśl o wyjeździe – oczywiście zdążyłam w między czasie wysłać milion wiadomości – „czy wszystko ok?”, „Nie płacze?” itp.

Codziennie rozmawiałyśmy przez telefon, widziałyśmy się za pośrednictwem messenger’a, dostawałam też zdjęcia i relacje z tego co robią. Za każdym razem widziałam ją uśmiechniętą  i zadowoloną z atrakcji jakie serwowali jej dziadkowie – ZOO, rower, podwórko, spacery, litry lodów, działka, basen, kąpiel w rzece – dni wypełnione zabawą po brzegi. 

A My? A my staraliśmy się wykorzystać każdą chwilę jak najlepiej. Zdobyliśmy Giewont (1897 m n.p.m.), Szpiglasową Przełęcz (2110 m n.p.m.), a w dzień pomiędzy tymi wyczynami zrobiliśmy sobie lightową wycieczkę Doliną Kościeliską do schroniska na Ornaku i Smreczyńskiego Stawu.

Giewont….

Pierwszy dzień – plan: zdobycie Giewontu.

Zaraz po przyjeździe do Zakopanego i zameldowaniu się na kwaterze w Kuźnicach zaczęliśmy realizować zamierzony plan. Minęliśmy Wielką Krokiew i drogą pod Reglami doszliśmy do wejścia na teren Tatrzańskiego Parku Narodowego . Wkroczyliśmy na szlak Doliny Strążyskiej – urodziwej dolinki , którą szliśmy jakieś 2 km. Skręciliśmy z mocno uczęszczanego szlaku i rozpoczęliśmy wspinaczkę. Przed nami do pokonania 900m w pionie na odcinku ok 3 km. Było ciężko – nie ma co ukrywać – dużo wylanego potu, mnóstwo wypitej wody i przeogromny ból nóg po 3 godzinnym ciągłym wchodzeniu „po schodach”. Widoki? Bajeczne!!! Ta przestrzeń, ta zieleń – wprost oszałamiająco soczysta i intensywna.

Droga na Giewont.

Po dłuższym odpoczynku na Wyżniej Kondrackiej Przełęczy ruszyliśmy na Giewont. Aby osiągnąć kopułę szczytową pozostało nam do pokonania w pionie 130 m. Końcowy dość stromy odcinek pokonuje się przy pomocy łańcuchów.

 droga na giewontdroga na giewont

Dzięki temu, że wybraliśmy okres poza ścisłym sezonem na szczycie byliśmy zupełnie sami, co przyznam było ogromnym plusem ponieważ pod samym krzyżem jest naprawdę bardzo mało miejsca – aż trudno sobie wyobrazić co się tam dzieje np. w wakacje – zgroza. Posiedzieliśmy dosłownie chwilkę kontemplując widoki i musieliśmy się zbierać. Z racji tego , że wystartowaliśmy popołudniu czas nas gonił, a przed nami były jeszcze ok 3h marszu w dół.

Nie wracaliśmy tą sama drogą lecz skierowaliśmy się w stronę Doliny Kondratowej .

Zmęczeni, z obolałymi stopami i mięśniami dotarliśmy do schroniska na Kondratowej Hali i stamtąd bardzo szybkim krokiem (było już dawno po zmierzchu a my oczywiście zapomnieliśmy latarki ) dotarliśmy do domu.

Podsumowanie dnia: dystans – 14 km, wysokość osiągnięta 1897 m n.p.m. (Kuźnice leżą na wys. Ok 1010 m np.m.).

widok z giewontu

Spacerkiem przez Dolinę Kościeliską……

Drugi dzień – plan: wycieczka Doliną Kościeliską do Smreczyńskiego Stawu .

Drugiego dnia postanowiliśmy zrobić ukłon w stronę naszych mocno obolałych kończyn dolnych i zaplanowaliśmy sobie lightową wycieczkę Doliną Kościeliską do Smreczyńskiego Stawu i na halę Ornak.

Niestety, mimo terminu poza tzw „high sezonem” na szlaku było mnóstwo ludzi – czerwiec to wyśmienity czas na wycieczki szkolne o czym przekonaliśmy się na własnej skórze.

Na szczęście nawet duży tłok nie jest w stanie odebrać uroku tej pięknej dolinie. Z zaplanowanej trasy zboczyliśmy tylko na chwileczkę odwiedzając jaskinię Mylną. Bardzo żałowaliśmy że w takich punktach jak np. wspomniana jaskinia Mylna brakuje tabliczek informacyjnych – np. skąd nazwa, schemat, długość, troszkę historii – myślę że nie tylko nas by to zainteresowało.

Po niespełna 2h bardzo spokojnego marszu dotarliśmy do schroniska na Ornaku gdzie posililiśmy się obowiązkowym oscypkiem na ciepło z żurawinką, a pragnienie ugasiliśmy małym zimnym piwkiem.

Od Smreczyńskiego Stawu dzieliło nas zaledwie 30 minut marszu pod górkę przez wilgotny las. Staw? Cudny! Spokój, cisza, zieleń, góry, woda, my dwoje….. czegóż chcieć więcej (byłoby wprost idealnie gdyby nie towarzystwo ochoczo palące papierosy i wcinające szprotki w pomidorach – te dwa aromaty mocno gryzły się z rozciągającymi się przed nami widokami).

Nacieszyliśmy oczy tym ślicznym krajobrazem i ruszyliśmy w drogę powrotną.

Bardzo przyjemna, lekka wycieczka , idealna na rozchodzenie zmęczonych mięśni.

Dystans: ok 20km.

widok z jaskini mylnej

Szpiglasowy Wierch…..

Dzień trzeci: plan: Dolina Pięciu Stawów i Szpiglasowy Wierch

Plan był ambitny – dojść do Doliny Pięciu Stawów, stamtąd na Szpiglasowy Wierch i schodząc zaliczyć Morskie Oko – i wiecie co? Udało się!!!

Wyruszyliśmy z parkingu przy drodze na Morskie Oko i niestety tutaj również ilość wycieczek szkolnych oszałamiająca – dzikie tłumy. Na szczęście my zdecydowaliśmy się na drogę przez Dolinę Roztoki i po ok 40 minutach marszu po zatłoczonym asfalcie (jeżeli ktoś nie wie to tak, droga do Morskiego Oka jest CAŁA wyasfaltowana), zeszliśmy na dużo przyjemniejszy acz duuużo trudniejszy szlak. Dolina Roztoki jest piękna (zresztą w Tatrach moim zdaniem nie ma miejsc „nie pięknych” )- idzie się lasem wzdłuż potoku Roztoka kilkukrotnie go przecinając. Po wyjściu z lasu naszym oczom ukazały się przecudowne widoki – między innymi na Orlą Perć.

Piękno i bliskość natury w takich miejscach zapierają dech w piersiach – przynajmniej mnie. Stosunkowo łagodne podejście po ok 1h marszu zamieniło się w bardziej wymagającą wspinaczkę do schroniska w Dolinie Pięciu Stawów.

widok na potok roztoka

 szpiglasowy wierchdolina pięciu stawów

Kolejka linowa (towarowa – akurat przyjechały beczki z piwem ) przy schronisku w Dolinie Pięciu Stawów i widok na Orlą Perć./ dolina pięciu stawów

Dotarliśmy na miejsce tuż przed potężną ulewą, którą udało nam się przeczekać pod dachem.

Jak tylko wyszło słonko ruszyliśmy dalej, przecież czekał na nas cel naszej podróży – Szpiglasowy Wierch.

Minęliśmy wszystkie malowniczo położone, przepiękne stawy i pozostało nam już tylko wspiąć się na Szpiglasową Przełęcz.

Powiem Wam, że było naprawdę ciężko – stromo, długo, ścieżka wąska i ta przestrzeń – chwila nieuwagi i lot w dół zagwarantowany. Dla kogoś, kto tak jak ja ma lęk wysokości taka wyprawa to nie tylko wysiłek fizyczny ale również psychiczny. Szlak prowadził po kamieniach, po błocie a nawet…… po śniegu. Tak, tak tuż przy łańcuchowym podejściu na Szpiglasowa Przełęcz zalegały połacie śniegu. Jak wspomniałam ostatni odcinek przed osiągnięciem celu należało pokonać przy asekuracji łańcuchów. No cóż, głowa do góry, łańcuch w dłonie i najważniejsze – nie patrz w dół! Mimo ogromnego zmęczenia i lęku wysokości ten odcinek poszedł nam bardzo sprawnie i dość lekko – adrenalina robi swoje.

Zapomniałam wcześniej wspomnieć ale już podczas przejścia przez Doline Roztoki złowieszczo zbliżała się do nas burza (grzmoty w górach to dopiero coś! – czuć i słychać jej potęgę ).

Gdy w końcu dotarliśmy na Szpiglasowa Przełęcz (2110 m n.p.m.) burza znów dała o sobie znać grzmotami sprawiającymi , że włos na głowie się jeżył.

Mimo że od osiągnięcia Szpiglasowego Wierchu dzieliła nas wysokość 70 m to wspinaczka zajęłaby nam ok 30 min (zmęczenie plus spora stromizna) to niestety ze względu na zbliżająca się burzę musieliśmy zrezygnować z podejścia. Nie żałujemy bo i tak jesteśmy z siebie ogromnie dumni, że udało nam się osiągnąć taka wysokość w naprawdę dobrym czasie.

Oczywiście nie wracaliśmy tą sama drogą między innymi dlatego że chcieliśmy dojść do Morskiego Oka.

Bardzo długa trasa o stosunkowo niewielkim nachyleniu wcale nie była taka prosta jakby się mogło wydawać. Burza na szczęście przeszła bokiem natomiast rzęsisty deszcz nie omieszkał przemoczyć nas do suchej nitki. Niesprzyjające warunki pogodowe i ogromne zmęczenie spowodowały, że zejście zajęło nam nieco więcej czasu niż planowaliśmy. Jednak nie ma tego złego – dało nam to okazje do dłuższego podziwiania widoków – a te widoki….ach, niesamowite, cudowne, hipnotyzujące…..poprostu brak słów – widzisz prawdziwą , dziką przyrodę – jesteś w niej, jesteś na niej – otacza cię z każdej możliwej strony – dla takiego przyrodniczego freaka jak ja to po prostu raj – dodam jeszcze, że z wykształcenia jestem geologiem więc jakby na to nie patrzeć góry to moja bajka . Z ciekawostek ze szlaku to udało nam się spotkać kozice , pojawiła się jakies 50 m od nas– nie uwierzycie ale najpierw ją poczułam a dopiero po chwili zobaczyłam.

widok szpiglasowa przełęczdroga ze szpiglasowej przełęczy do morskiego oka

Widok na Wilkli staw ze Szpiglasowej Przełęczy

Droga od Morskiego Oka poszła nam bardzo sprawnie i szybko – cała trasa jest pokryta asfaltem, trochę to smutne i jak dla nas bardzo gryzie się z otaczającą przepiękną i dziką przyrodą, ale cóż poradzić – tak już jest i będzie.

Na parking dotarliśmy grubo po zmroku – chyba nigdy tak bardzo nie cieszyłam się na widok naszego samochodu.

Dystans: 28 km, wysokość osiągnięta 2110 m n.p.m.

Morskie Oko

Dzień dla nas

Dzień czwarty : plan – pobyć razem, na spokojnie, romantycznie

Mimo , że przez cały wyjazd byliśmy tylko we dwójkę to nie mieliśmy okazji tak naprawdę pobyć razem. Nacieszyć się sobą. Nie było czasu na przytulanie się, trzymanie za ręce, zjedzenie w spokoju czy porozmawianie – zbyt mocno pochłonięci i zaabsorbowani byliśmy otaczającym nas pięknem przyrody.

Dlatego właśnie ostatni dzień zaplanowaliśmy tylko dla siebie – to był dzień w stylu slow – bez celu, bez dystansu – chociaż i tak zrobiliśmy spacerując po Zakopanem ponad 10 km – nie mówiłam że z nas łaziki? .

Mimo , że pojechaliśmy bez córeczki to była z nami w każdym miejscu , które odwiedziliśmy. Rozmawialiśmy z nią, rozmawialiśmy o niej. Bez niej było inaczej – zapytacie: lepiej czy gorzej? – odpowiem - inaczej! Odkąd jest z nami, po raz pierwszy wyjechaliśmy sami, z początku było mi naprawdę ciężko – biłam się z myślami i walczyłam z wyrzutami sumienia – ale czy potrzebnie? Z perspektywy czasu już wiem , absolutnie nie potrzebnie.

Wiem, wiem – część z was teraz powie – „co to za matka? Wyjechała sobie na urlop i zostawiła dziecko. Przecież czas spędzony z dzieckiem to najlepszy czas itp.” Tak, zgadzam się w 100% że nie ma lepiej spędzonego czasu niż ten spędzony z dzieckiem (oczywiście to moje osobiste zdanie) ale przecież córcia została z osobami , które ogromnie kocha, z którymi uwielbia przebywać i co niezmiernie ważne ufam im całkowicie!

Gdyby Natalka pojechała z nami dwie z trzech opisanych przeze mnie wycieczek nie byłyby możliwe do zrealizowania. I to nie tak, że się przed wami tłumaczę – ja po prostu chcę Wam powiedzieć że absolutnie nie ma w tym nic złego i nie mam sobie nic do zarzucenia – nie wychodzimy na imprezy co tydzień, nie wyjeżdżamy nigdzie sami . Wszędzie jesteśmy we trójkę, nie dlatego że nie mamy wyjścia (moi kochani rodzice są zawsze gotowi i chętni żeby zająć się wnusią) – ale dlatego że kochamy spędzać razem czas i to się nie zmieniło i nigdy się nie zmieni.

Mamy jednak jakieś swoje małe marzenia i pragnienia – przecież to całkiem naturalne. Nie żałujemy tych naszych krótkich wakacji i jesteśmy dumni z tego co udało nam się na nich zrobić. Wiemy również że w najbliższym czasie taki wyjazd się nie powtórzy, nie wyjedziemy nigdzie we dwójkę bo mimo ,że było naprawdę fantastycznie to nasze stadko liczy 3 osoby a nie 2 i bardzo ale to bardzo nam to pasuje!

Mam nadzieję że choć troszkę zaciekawiło Was to co opisałam i że podzielacie moje uczucia – że nie jestem jedyną „matką wariatką” która płacze na myśl o rozstaniu z dzieckiem na 3-4 noce, a która jednak odważyła się realizowac swoje nawet drobniutkie marzenia.

Jeżeli macie ochotę skrobnijcie w komentarzach co o tym sądzicie, będzie nam ogromnie przyjemnie poznać wasze zdanie, a może macie ochotę napisać o waszych nawet najkrótszych wakacjach we dwoje i o uczuciach ich towarzyszących?

 

Fotorelacja i tekst: Aga B.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Komentarze do wpisu (0)

do góry
Sklep jest w trybie podglądu
Pokaż pełną wersję strony
Sklep internetowy Shoper.pl